"Naga prawda w połowie nie fascynuje tak ludzi, jak osnute mgiełką tajemnicy półprawdy." ~ Jean Cocteau
Ostatnie dni jesieni płynęły tak
wolno i uciążliwie, że nic nie pozwalało mi rozładować rosnącej we mnie
frustracji. Niczym zbłąkany we dnie upiór przemierzałam wyspę próbując oderwać
się od pułapki, jaką zgotował mi mój umysł, lecz nadaremne. Nawet Hollow Crown
zdawał się wyczuwać rosnące we mnie zmieszanie smutku, złości i poczucia
samotności. Moje starania zapanowania nad tym uczuciem spełzły na wątłych
marzeniach. Ból głowy niczym wiertło wkręcał się w moją świadomość powodując
chęć do ukrycia się w świecie snów, jedynym miejscu gdzie ból w końcu
przemijał. Chociaż sądziłam, że ta rosnąca we mnie mroczna energia nigdy nie
znajdzie ujścia - myliłam się, a źródło mojej jedynej nadziei znalazłam w
miejscu, gdzie nawet bym nie szukała.
Burza rozpętała się na dobre. Silny wiatr smagał mnie po twarzy, a grzywa Hollow Crown'a rozwiewała się na wszystkie strony niekiedy nieprzyjemnie bijąc mnie po rękach. Nieco bardziej się skuliłam próbując uchronić się przed kroplami deszczu, które już dawno temu przemoczyły mój sweter. Galopując przez rozległe Zapomniane Pola w oddali dostrzegłam wznoszący się na wzgórzu biały budynek. Spięłam konia i mocniej uderzyłam piętami o jego boki zmuszając do przyśpieszenia tempa. Ogier z łatwością przeskoczył przez nie nazbyt szeroki potok i mijając budowlę na kształt hali jeździeckiej pognał po zboczu ku szczytowi wzgórza. Zmęczona otarłam dłonią mokrą od deszczu twarz.
Gdy w końcu dotarliśmy do celu
zeskoczyłam z wierzchowca i trzymając go za wodze podbiegłam do mężczyzny, który
właśnie zamykał wrota stajni.
- Przepraszam! - Krzyknęłam, aby
mój głos przebił się przez roznoszący się po okolicy grzmot. Człowiek odwrócił
się w naszą stronę marszcząc brwi. - Nie znalazłoby się może miejsce dla dwójki
przemarzniętych podróżników? - Blado się uśmiechnęłam i przeniosłam wzrok na
konia.
- Tak, tak. Oczywiście.
Wchodźcie. - Szerzej otworzył drzwi, a ja zdecydowanym, szybkim krokiem
wprowadziłam Hollow Crown'a do środka. Ogier obniżył głowę i zaczął otrzepywać
się z kropel deszczu energicznie potrząsając głową. Skrzywiłam się, gdy spora
ilość drobinek uderzyła we mnie oraz wszystko, co znajdowało się w zasięgu.
- Skąd jesteś? - Spytał czarnowłosy.
- Nigdy cię tu nie widziałem.
- Od urodzenia mieszkam w
Księżycowym Sierpie. Pierwszy raz zapuściłam się tak daleko na północ Jorviku.
- Ah, rozumiem. Możesz
przenocować. Jest wolny pokój, a jeden z koni jest teraz na zawodach, więc mamy
do dyspozycji jeden z boksów. W tamtej szafce schowaj sprzęt, mamy tu pewnego
"gryzyka". - Lekko się zaśmiał. - Jestem John.
- Lovisa. - Uśmiechnęłam się i
podałam mu dłoń w geście powitania.
Po oporządzeniu mojego
wierzchowca, razem z chłopakiem udałam się do willi. Chociaż powiedzenie
"udałam" nie pasuje do tego, co działo się na zewnątrz. Nazwanie tego
"dzikim galopem, który o mały włos nie skończył się dla mnie namiętnym
pocałunkiem z rozbryzgującym się na około błotem" jest znacznie
trafniejszym określeniem. John
oprowadził mnie po domostwie i nieco opowiedział po sobie. Następnie życzył mi
miłej nocy i zniknął w swoim lokum.
Krążyłam po domu przez dobre
dwadzieścia minut szukając tego, co może mnie zainteresować. W końcu dotarłam
do biblioteki. Nigdy nie pałałam miłością do książek. Dużo bardziej przemawiały
do mnie wygłupy z przyjaciółmi, bieganie po lesie i wszystko inne, co wiązało
się z aktywnością. Przełamałam się i weszłam do pomieszczenia.
Panował tu półmrok. Jedynymi
źródłami światła były trzy, naścienne lampy, które świeciły przygaszonym
blaskiem. Przesunęłam palcami po zakurzonych regałach. Natychmiastowo poczułam
nieco drażniący moje nozdrza pył, ale także i przyjemny zapach starego
pergaminu, gdy tylko otworzyłam jedną z losowych ksiąg.
I chociaż tęskniłem za starym lądem nie ośmieliłem się odejść. Cały ten jad, który spłynął na moje barki z ust króla i rady, skutecznie mnie odstraszył. Tamten rozdział został zakończony. Moje życie rozpoczyna się na nowo. Tutaj. Na Jorvik.
Minęło kilka tygodni od dnia, w którym sprzeciwiłem się władcy. Moi
wysłannicy donosili mi o przygotowaniach wojennych, które domniemanie miały być
wyprowadzane przeciwko Jorvik. Martwiło mnie to, ale jako młody, pełen werwy
mężczyzna wolałem poznawać. Tak właśnie rozpoczęła się moja jedna z
najtrudniejszych wypraw. Do tej pory sądzę jednak, że była to jedna z
najistotniejszych decyzji w moim życiu.
Kazałem przygotować konie i jeszcze przed świtem wyruszyliśmy z Fortu
Pinta, pierwszego miasta, jakie założyłem. Ruszyliśmy na wschód śpiesząc się,
aby mrok nie zastał nas wśród rozległej puszczy. Mijaliśmy prastare drzewa, rozległe
równiny i urwiska tak głębokie, że nie mogliśmy dostrzec ich dna.
Kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi udało nam się przebrnąć
przez zarośnięty lianami i korzeniami tunel biegnący pod ziemistym osuwiskiem
wschodniego lasu. Nie zaszliśmy daleko aż na horyzoncie pojawił się lekki
zielony błysk, który na długo zapadł w pamięci każdego z nas. W miejscu gdzie
ujrzeliśmy ten przedziwny cud rozbiliśmy obozowisko.
Następnego dnia, gdy moja dusza i ciało pragnęły iść dalej, aby poznać
to, co kryje w sobie Jorvik jeden z moich naczelnych wodzów stwierdził, iż on i
kilku jego ludzi chcą tu pozostać. Z trudem przyszła mi decyzja, ale pozwoliłem
im się tu osiedlić. I tak założyliśmy osadę noszącą imię Dundull. Założona
przez wojowników na skraju gaju, w którym aż robiło się od skrzydlatych
stworzeń, a także dzikich koni.
Przekręciłam następną stronę,
lecz moje palce spotkały się tylko z pozostałościami po wyrwanych kartkach.
Zacisnęłam lekko zęby. Przez moją głowę przemknęła myśl, iż nigdy nie dowiem
się, co było dalej. Ku mojemu szczęściu pozostała ostatnia strona rozdziału.
Spisana była drżącą ręką. Jakby autor pisał ją naprędce bojąc się, że ktoś
odczyta to, co właśnie zapisywał.
Minęły miesiące odkąd ja oraz ludność północy osiedliliśmy się na
wschodnim zboczu Gór Jor. Z początku niewielka wioska przemieniła się w dobrze
zabezpieczoną fortecę z licznymi palisadami i wieżami obronnymi. Mieliśmy dobry
widok na morze, a otaczająca nas knieja dostarczała nam pożywienia i drewna.
Tubylcy, którzy tu mieszkali opowiedzieli nam swoje legendy o niejakiej Aideen,
która podarowała życie tej wyspie. Uważałem to za zwykłą bujdę wyssaną z palca,
aby ugasić potrzebę tłumaczenia tego, co dla nas niezwykłe. Zeszłego dnia
jednak moi Bogowie mnie zawiedli. Władca Normanów wypowiedział nam wojnę i
ruszył ze zbrojną flotą na Jorvik. Nie wiem czy fale otaczające wyspę zdołają
go powstrzymać. Ta pora roku sprzyja żegludze, co z dnia na dzień coraz
bardziej szarpie moje nerwy. Ale poprzysiągłem mojej rodzinie, że nigdy się nie
poddam. Będę walczył o to, co zdobyłem i nawet mój dawny wódz nie powstrzyma
mnie od utrzymania Jorviku w moich rękach.
Ziewnęłam i przeciągając się
mrugnęłam kilka razy. Potrząsnęłam głową i zamknęłam księgę uprzednio wkładając
w między strony zieloną, materiałową zakładkę przyczepioną do grzbietu
manuskryptu. Miałam wrażenie, że widok za oknem z minuty na minutę stawał się
coraz wyraźniejszy. Wstałam i najciszej jak potrafiłam opuściłam bibliotekę
udając się do swojego pokoju.
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek
będę musiała skradać się po ogromnej willi tylko, dlatego, że zarwałam nockę na
czytaniu pamiętnika jakiegoś średniowiecznego podróżnika.
Komentarze
Prześlij komentarz