BIBLIOTEKA TAJEMNIC #1 - Podróżnik


"Naga prawda w połowie nie fascynuje tak ludzi, jak osnute mgiełką tajemnicy półprawdy." ~ Jean Cocteau

Ostatnie dni jesieni płynęły tak wolno i uciążliwie, że nic nie pozwalało mi rozładować rosnącej we mnie frustracji. Niczym zbłąkany we dnie upiór przemierzałam wyspę próbując oderwać się od pułapki, jaką zgotował mi mój umysł, lecz nadaremne. Nawet Hollow Crown zdawał się wyczuwać rosnące we mnie zmieszanie smutku, złości i poczucia samotności. Moje starania zapanowania nad tym uczuciem spełzły na wątłych marzeniach. Ból głowy niczym wiertło wkręcał się w moją świadomość powodując chęć do ukrycia się w świecie snów, jedynym miejscu gdzie ból w końcu przemijał. Chociaż sądziłam, że ta rosnąca we mnie mroczna energia nigdy nie znajdzie ujścia - myliłam się, a źródło mojej jedynej nadziei znalazłam w miejscu, gdzie nawet bym nie szukała.
 


Burza rozpętała się na dobre. Silny wiatr smagał mnie po twarzy, a grzywa Hollow Crown'a rozwiewała się na wszystkie strony niekiedy nieprzyjemnie bijąc mnie po rękach. Nieco bardziej się skuliłam próbując uchronić się przed kroplami deszczu, które już dawno temu przemoczyły mój sweter. Galopując przez rozległe Zapomniane Pola w oddali dostrzegłam wznoszący się na wzgórzu biały budynek. Spięłam konia i mocniej uderzyłam piętami o jego boki zmuszając do przyśpieszenia tempa. Ogier z łatwością przeskoczył przez nie nazbyt szeroki potok i mijając budowlę na kształt hali jeździeckiej pognał po zboczu ku szczytowi wzgórza. Zmęczona otarłam dłonią mokrą od deszczu twarz.
Gdy w końcu dotarliśmy do celu zeskoczyłam z wierzchowca i trzymając go za wodze podbiegłam do mężczyzny, który właśnie zamykał wrota stajni.
- Przepraszam! - Krzyknęłam, aby mój głos przebił się przez roznoszący się po okolicy grzmot. Człowiek odwrócił się w naszą stronę marszcząc brwi. - Nie znalazłoby się może miejsce dla dwójki przemarzniętych podróżników? - Blado się uśmiechnęłam i przeniosłam wzrok na konia. 
- Tak, tak. Oczywiście. Wchodźcie. - Szerzej otworzył drzwi, a ja zdecydowanym, szybkim krokiem wprowadziłam Hollow Crown'a do środka. Ogier obniżył głowę i zaczął otrzepywać się z kropel deszczu energicznie potrząsając głową. Skrzywiłam się, gdy spora ilość drobinek uderzyła we mnie oraz wszystko, co znajdowało się w zasięgu.
- Skąd jesteś? - Spytał czarnowłosy. - Nigdy cię tu nie widziałem.
- Od urodzenia mieszkam w Księżycowym Sierpie. Pierwszy raz zapuściłam się tak daleko na północ Jorviku.
- Ah, rozumiem. Możesz przenocować. Jest wolny pokój, a jeden z koni jest teraz na zawodach, więc mamy do dyspozycji jeden z boksów. W tamtej szafce schowaj sprzęt, mamy tu pewnego "gryzyka". - Lekko się zaśmiał. - Jestem John.
- Lovisa. - Uśmiechnęłam się i podałam mu dłoń w geście powitania.
Po oporządzeniu mojego wierzchowca, razem z chłopakiem udałam się do willi. Chociaż powiedzenie "udałam" nie pasuje do tego, co działo się na zewnątrz. Nazwanie tego "dzikim galopem, który o mały włos nie skończył się dla mnie namiętnym pocałunkiem z rozbryzgującym się na około błotem" jest znacznie trafniejszym określeniem.  John oprowadził mnie po domostwie i nieco opowiedział po sobie. Następnie życzył mi miłej nocy i zniknął w swoim lokum.
Krążyłam po domu przez dobre dwadzieścia minut szukając tego, co może mnie zainteresować. W końcu dotarłam do biblioteki. Nigdy nie pałałam miłością do książek. Dużo bardziej przemawiały do mnie wygłupy z przyjaciółmi, bieganie po lesie i wszystko inne, co wiązało się z aktywnością. Przełamałam się i weszłam do pomieszczenia.
Panował tu półmrok. Jedynymi źródłami światła były trzy, naścienne lampy, które świeciły przygaszonym blaskiem. Przesunęłam palcami po zakurzonych regałach. Natychmiastowo poczułam nieco drażniący moje nozdrza pył, ale także i przyjemny zapach starego pergaminu, gdy tylko otworzyłam jedną z losowych ksiąg.

I chociaż tęskniłem za starym lądem nie ośmieliłem się odejść. Cały ten jad, który spłynął na moje barki z ust króla i rady, skutecznie mnie odstraszył. Tamten rozdział został zakończony. Moje życie rozpoczyna się na nowo. Tutaj. Na Jorvik.
Minęło kilka tygodni od dnia, w którym sprzeciwiłem się władcy. Moi wysłannicy donosili mi o przygotowaniach wojennych, które domniemanie miały być wyprowadzane przeciwko Jorvik. Martwiło mnie to, ale jako młody, pełen werwy mężczyzna wolałem poznawać. Tak właśnie rozpoczęła się moja jedna z najtrudniejszych wypraw. Do tej pory sądzę jednak, że była to jedna z najistotniejszych decyzji w moim życiu.
Kazałem przygotować konie i jeszcze przed świtem wyruszyliśmy z Fortu Pinta, pierwszego miasta, jakie założyłem. Ruszyliśmy na wschód śpiesząc się, aby mrok nie zastał nas wśród rozległej puszczy. Mijaliśmy prastare drzewa, rozległe równiny i urwiska tak głębokie, że nie mogliśmy dostrzec ich dna.
Kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi udało nam się przebrnąć przez zarośnięty lianami i korzeniami tunel biegnący pod ziemistym osuwiskiem wschodniego lasu. Nie zaszliśmy daleko aż na horyzoncie pojawił się lekki zielony błysk, który na długo zapadł w pamięci każdego z nas. W miejscu gdzie ujrzeliśmy ten przedziwny cud rozbiliśmy obozowisko.
Następnego dnia, gdy moja dusza i ciało pragnęły iść dalej, aby poznać to, co kryje w sobie Jorvik jeden z moich naczelnych wodzów stwierdził, iż on i kilku jego ludzi chcą tu pozostać. Z trudem przyszła mi decyzja, ale pozwoliłem im się tu osiedlić. I tak założyliśmy osadę noszącą imię Dundull. Założona przez wojowników na skraju gaju, w którym aż robiło się od skrzydlatych stworzeń, a także dzikich koni.
Przekręciłam następną stronę, lecz moje palce spotkały się tylko z pozostałościami po wyrwanych kartkach. Zacisnęłam lekko zęby. Przez moją głowę przemknęła myśl, iż nigdy nie dowiem się, co było dalej. Ku mojemu szczęściu pozostała ostatnia strona rozdziału. Spisana była drżącą ręką. Jakby autor pisał ją naprędce bojąc się, że ktoś odczyta to, co właśnie zapisywał.
 
Minęły miesiące odkąd ja oraz ludność północy osiedliliśmy się na wschodnim zboczu Gór Jor. Z początku niewielka wioska przemieniła się w dobrze zabezpieczoną fortecę z licznymi palisadami i wieżami obronnymi. Mieliśmy dobry widok na morze, a otaczająca nas knieja dostarczała nam pożywienia i drewna. Tubylcy, którzy tu mieszkali opowiedzieli nam swoje legendy o niejakiej Aideen, która podarowała życie tej wyspie. Uważałem to za zwykłą bujdę wyssaną z palca, aby ugasić potrzebę tłumaczenia tego, co dla nas niezwykłe. Zeszłego dnia jednak moi Bogowie mnie zawiedli. Władca Normanów wypowiedział nam wojnę i ruszył ze zbrojną flotą na Jorvik. Nie wiem czy fale otaczające wyspę zdołają go powstrzymać. Ta pora roku sprzyja żegludze, co z dnia na dzień coraz bardziej szarpie moje nerwy. Ale poprzysiągłem mojej rodzinie, że nigdy się nie poddam. Będę walczył o to, co zdobyłem i nawet mój dawny wódz nie powstrzyma mnie od utrzymania Jorviku w moich rękach.
Ziewnęłam i przeciągając się mrugnęłam kilka razy. Potrząsnęłam głową i zamknęłam księgę uprzednio wkładając w między strony zieloną, materiałową zakładkę przyczepioną do grzbietu manuskryptu. Miałam wrażenie, że widok za oknem z minuty na minutę stawał się coraz wyraźniejszy. Wstałam i najciszej jak potrafiłam opuściłam bibliotekę udając się do swojego pokoju.
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała skradać się po ogromnej willi tylko, dlatego, że zarwałam nockę na czytaniu pamiętnika jakiegoś średniowiecznego podróżnika.
 

Komentarze